Prosta odpowiedź na życie

Coraz częściej przyjmowane skrajne postawy są najprawdopodobniej wyrazem lęku i buntu w kulturze dezinformacji. Charyzmatyczne jednostki przedstawiające bardzo jednoznaczną, prostą do przyjęcia interpretację świata w agresywny lub zabawny sposób cieszą się dużą popularnością właśnie w odpowiedzi na potencjalny wysiłek jakiego musiałby się podjąć człowiek, żeby przeanalizować wszelkie za i przeciw samodzielnie.

Cofając się w czasie do ery przedinternetowej, gdy obieg informacji był wolniejszy i ograniczony łatwo zauważyć, że hierarchię wartości budowano w zupełnie inny sposób. To czym kierowali się ludzie zależało od ich autorytetów, często w osobach bliskich, nauczycieli, czy też uwarunkowane było za pomocą konkretnej religii, silnie związanej z miejscem urodzenia. Bodźce mające wpływ na zmianę postrzegania świata pojawiały się rzadziej. To, czy urodziło się kobietą, czy mężczyzną narzucało odgórnie pewne role i postawy. Świat był prostszy. Będąc matką należało prowadzić dom, nawet podejmując pracę zarobkową. Będąc ojcem należało przynosić rodzinie odpowiedni dochód. Będąc katolikiem należało chodzić do kościoła co niedzielę i starać się przestrzegać dziesięciu przykazań. Wiedziało się doskonale, że rodzina to dwójka osób płci przeciwnej i owoce ich miłości. Należało pracować, sprzątać, nie bić, nie popadać w alkoholizm, pomóc słabszym, nie zdradzać współmałżonka. Nie trzeba było zadawać sobie pytań o to, czy dziwne i inne też jest dobre, bo się po prostu z tym nie spotykało. Dzieci w Afryce też głodowały, ale można się było za nie pomodlić. W jakim stanie majątkowym się urodziło, tak się z reguły żyło, a za PRL-u jakie się kontakty miało, tak się żyło. I choć jak w każdych czasach były problemy i indywidualne i społeczne, były też na nie proste (przynajmniej w teorii) odpowiedzi u źródła, w domu, społeczności, religii.

Dziś również urodzenie wiele determinuje i może dać lepszy lub gorszy start. Nie bez powodu w Ameryce kara śmierci praktycznie w ogóle nie dotyka najbogatszych, w końcu dobrzy prawnicy kosztują. Osoby z lepiej sytuowanych rodzin rzadziej popadają w alkoholizm, przynajmniej w jego najbardziej odczłowieczającym stadium, a także mają mniej konfliktów z prawem. Inaczej wygląda życie młodej ambitnej osoby, która studiuje za pieniądze rodziców i może w całości skupić się na nauce, a inaczej kogoś, kto po zajęciach udaje się do pracy, by następnie uczyć się do późnych godzin nocnych. To czy ktoś rodzi się osobą homo czy heteroseksualną, kobietą czy mężczyzną, czy pochodzi z niepełnej, czy pełnej rodziny, czy w ogóle ma rodzinę potrafi dać solidne podwaliny pod konkretne wartości. Nie zmienia to faktu, że dzisiejszy świat jest znacznie bardziej otwarty na pójście własną drogą i pozwala swobodnie poszukiwać różnych punktów widzenia na konkretne sprawy. Bogata oferta programów wyrównujących szanse, organizacji, które się tym zajmują, czy choćby powszechnie wyszydzana grupa mówców motywacyjnych i coachów próbujących przybliżyć ideę amerykańskiego snu, gdzie każdy może być każdym, pozwalają ludziom uwierzyć, że mogą żyć inaczej niż ich rodzice. W dobie, gdzie wszystkie możliwe religie i systemy filozoficzne są dostępne za jednym kliknięciem myszki pozwala się jednostkom samym wybierać co jest dla nich ważne oraz w co wierzą, a w co nie.

Niestety taka mnogość możliwości równie często co wybawieniem jest i dla ludzi przekleństwem. Zbudowanie sobie w głowie spójnego obrazu świata jest wyzwaniem trudnym, jeśli nie niemożliwym do osiągnięcia w tak dynamicznie zmieniającym się otoczeniu. Wysiłek z tym związany często jest przez ludzi odrzucany. Informacje otrzymywane przez młodego człowieka na etapie kształtowania się przez niego konkretnych postaw są zwyczajnie skrajnie różne. Rodzice, szkoła, przyjaciele, politycy, religia internet i influencerzy mają odmienne wizje tego jak należy żyć, w co wierzyć oraz jak zaradzać światowym kryzysom. Dodatkowo każda z opinii jest filtrowana przez pryzmat urodzenia, płci, wieku, doświadczeń. Pewne fakty rzecz jasna łatwiej jednostce zaakceptować niż inne i jest to normalne. Jednak otrzymanie pełniejszego obrazu jest niemożliwe bez dużej dozy empatii, otwartości oraz wysiłku w uczciwym analizowaniu argumentów z którymi się nie zgadzamy bez potrzeby natychmiastowego ich podważania.

Coraz częściej przyjmowane skrajne postawy są najprawdopodobniej wyrazem lęku i buntu w kulturze dezinformacji. Charyzmatyczne jednostki przedstawiające bardzo jednoznaczną, prostą do przyjęcia interpretację świata w agresywny lub zabawny sposób cieszą się dużą popularnością właśnie w odpowiedzi na potencjalny wysiłek jakiego musiałby się podjąć człowiek, żeby przeanalizować wszelkie za i przeciw samodzielnie. Naturalna chęć działania młodych ludzi w imię lepszego świata jest przez liderów wykorzystywana do osiągania własnych celów, choć właśnie to młodzi mogliby, wciąż jeszcze otwarci na dyskusję, między sobą najlepiej wypracowywać wspólne rozwiązania. Idealistyczna chęć poszerzania wiedzy i działania połączona z otwartością na dyskusję jest jednak skutecznie hamowana przez manipulacje mające na celu skłócenie dwóch różnych stron. Podział na my i oni staje się barierą dla której dialog jest wyjściem, ale przez którą dla dialogu nie ma miejsca.

Współcześnie nawet deklarowana chęć dyskusji wielokrotnie nie niesie ze sobą faktycznej możliwości rozmowy, a jest jedynie okazją do torpedowania argumentów strony przeciwnej. Brak podstawowej wiedzy na temat sztuki prowadzenia dialogu oraz zabiegów manipulacyjnych skutecznie blokują rozsądne wyrażanie opinii, a co za tym idzie osiąganie kompromisów. Niestety niechlubne zagrywki są bardzo ochoczo oklaskiwane przez niewyedukowane społeczeństwo i w tym miejscu edukację traktuję jako niekoniecznie dyplom, a posiadaną wiedzę. Stwierdzenie "zaorać kogoś" najczęściej nie nawiązuje do poprawnie prowadzonej argumentacji, a do sprowadzania argumentów strony przeciwnej do absurdu lub wręcz ataków personalnych. A po drugiej stronie stoi branie personalnie sformułowań, które nie odnosiły się do rozmówcy bezpośrednio, a do jego tezy.

Być może rozwiązaniem jest po prostu czasem stanąć po przeciwnej stronie barykady. Nie zmiana wartości, ale zapytanie samego siebie jakie motywacje stoją za konkretnymi stanowiskami. Jakie obawy i nadzieje sprawiają, że w dyskusji ludzie podejmują takie, a nie inne argumenty. I może czasem warto mówić o swoich motywacjach, nie próbując udowodnić, że z jakichkolwiek pobudek nasz punkt widzenia jest lepszy, czy też ważniejszy. Bo w końcu w dyskusji nie zawsze chodzi o to, żeby przekonać kogoś do swojej racji, ale by dążąc do realizacji celów w zgodzie z własnymi wartościami, nie deptać też po cudzych.

Komentarze