Dlaczego nie czytam nowych książek?

Z marketingowego punktu widzenia blogerzy książkowi nowinek książkowych powinni pochłaniać jak najwięcej. To w końcu oczywiste, że recenzje konkretnych tytułów będą wyszukiwane najczęściej chwilę przed i chwilę po premierze. Idąc tym tokiem rozumowania zamiast zalewać Was recenzjami książek wielokrotnie już zapomnianych mogłabym skupić się na przygotowywaniu książkowych hauli. Tylko, że nie chcę. I nie zrozumcie mnie źle, to nie to, że nie chciałabym przeczytać książkowych nowości. Po prostu są dla mnie rzeczy ważniejsze.

Nie wiem kiedy książkowy szał sprawił, że zaczęłam czerpać ogromną przyjemność z samego faktu nabywania książki, ale razem z tym uczuciem moja domowa biblioteczka zaczęła pękać w szwach, a coraz więcej tytułów znajdowało swoje miejsce na tak zwanej "kupce wstydu". Tylko, że w moim wypadku wspomniana kupka z kupką miała niewiele wspólnego, była regałem. Dla pełnego kontekstu musicie wiedzieć o mnie dwie straszliwe rzeczy. Po pierwsze jestem bezwzględną minimalistką brutalnie pozbywającą się masy rzeczy z mieszkania. Zwyczajnie źle czuję się, mieszkając w zatłoczonej przestrzeni. Po drugie jestem dość racjonalnie organizującą swoje wydatki osobą. Wiąże się z tym fakt, że jeśli nawet wydam za dużo pieniędzy na coś co nie znajduje się w kategorii pierwszych potrzeb, to chciałabym z tego skorzystać.

Przeprowadziłam szybką kalkulację. Jeśli w ciągu roku przybywa do mnie mniej więcej kilkanaście książek w ramach prezentów, czy za punkty z pracy, a dodatkowo kupuję około 5 książek na miesiąc, co daje łącznie siedemdziesiąt parę książek w domu więcej każdego roku, to... Nigdy się nie wygrzebię spod tego stosu, biorąc pod uwagę, że czytam mniej więcej 40-50 książek rocznie.

Lubię być racjonalna. Gwoli ścisłości wśród znajomych pod wieloma względami jestem uznawana za najbardziej racjonalną osobę jaką znają. Mój regał, moje prywatne źródło radości i nieszczęść był mi przyjacielem i wrogiem jednocześnie. Był jak ten facet w toksycznym związku, co chce z tobą spędzać sto procent swojego czasu i panikuje, jak Cię nie ma. Ten co to wydajesz na niego pół pensji, bo sam nie jest się w stanie utrzymać. I ty byś nawet była w stanie na niego te pół pensji wydać, bo w końcu raz się żyje, carpe diem, czy co tam innego mądrze brzmi. Ale ty byś te pieniądze gotowa była wydać, gdyby wasza relacja wyglądała nieco lepiej. No i ja regałowi postawiłam ultimatum, że albo pracujemy nad naszym związkiem, albo to koniec, no i regał zgodził się, że szkoda by było bez walki taką przygodę zakończyć.

Wtedy powstał system. System powstał, bo ja do systemów to mam wielką słabość. I bez wielkiego opisywania każdej części systemu skupię się na tym, że za każde dwie przeczytane książki z tych już posiadanych wolno mi kupić jedną nową. Ot taka fanaberia. Żeby system działał należy przestrzegać go ściśle. Żeby z kolei mój wewnętrzny Sknerus McKwacz był zadowolony nie mogę kupować książek pojedynczo, ale czekam na wielkie promocje, żeby zapłacić za przesyłkę tylko raz.I tak to zamyka się koło czytelniczej rozpaczy.

Zdaję sobie sprawę, że zarówno czytelnicy chętniej poznaliby moją opinię na temat jakichś nowości, jak i ja sama zapoznałabym się z niektórymi tytułami. Mimo wszystko decyduję się pozostać przy swoim sposobie na czytanie, który zapewnia mi wystarczająco przyjemności. Mam nadzieję, że mimo wszystko z czasem ten blog stanie się cennym źródłem treści, a kto wie, może wtedy zainwestuję nawet w oprawę graficzną.

Komentarze